Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Data publikacji: 03-03-2022 | Autor: | Maciej Olanicki |
Gdyby wskazać jedno najczęściej nadużywane w IT słowo, to zapewne byłoby to słowo „rewolucja”. 5G, blockchain, NFT, IoT – zapoznając się z nowościami z branży, można odnieść wrażenie, że do ogromnych rewolucji dochodzi niemal codziennie. Dla spragnionych przewrotów mamy dobre wieści. Pojawiają się bowiem coraz liczniejsze głosy, że lada dzień zrewolucjonizowana zostanie usługa WWW.
Kierunek, w którym ewoluuje internet, dla wielu, łącznie z jego twórcami – delikatnie mówiąc – nie napawa optymizmem. Sam sir Tim Berners-Lee, uważany słusznie za ojca chrzestnego usług WWW jako całości, przedsiębierze przecież szereg inicjatyw na rzecz uzdrowienia internetu. Nie sposób się także oprzeć wrażeniu, że nawet mniej związani z branżą obserwatorzy spoglądają na kolejne serwisy społecznościowe i usługi z coraz bardziej przygasającym entuzjazmem. Internet, a zatem to, co u zarania XXI wieku napawało nas dumą i poczuciem nieograniczonych możliwości, dziś coraz częściej napawa nas trwogą.
Nieuchronna ewolucja
Aby jednak zrozumieć, w jakim kierunku w najbliższym czasie ewoluować ma internet, należy prześledzić jego dotychczasowe formy. Będą one rzecz jasna bardzo umowne, nie należy też oczekiwać, że wyznaczyć tu można jakiekolwiek jednoznaczne cezury. Faktem jest jednak, że usługa WWW zmieniła się od czasu wspomnianego Bernersa-Lee do dziś w sposób diametralny. Warto przecież przypomnieć, że twórca WWW opracował usługę na własne potrzeby badawcze, podczas pracy w CERN-ie, i pierwotnie całość polegała na łączeniu statycznych stron internetowych z użyciem referencji w postaci hiperłączy. Ten etap możemy nazwać roboczo pierwotnym WWW.
Z czasem, w miarę jak upowszechniał się dostęp do szerokopasmowego internetu, zaczęto dostrzegać potrzebę rozwinięcia pierwotnej konwencji WWW do formy, w której użytkownik będzie kimś więcej niż tylko pasywnym odbiorcą. Zaczęto kwestionować relację medium-użytkownik i zacierać w tejże granice. W nowym internecie każdy może być twórcą, współtwórcą i odbiorcą jednocześnie. W ten sposób narodziła się koncepcja Web 2.0, przy czym warto odnotować, że dokładnie ten przebieg wydarzeń przewidział już w 1999 r. (sic!) nieodżałowany wizjoner David Bowie (bit.ly/3IAgJDK).
Problem w tym, że udostępnienie „platformy” każdemu zaprowadziło nas do sytuacji bieżącej, kiedy rosnąca liczba użytkowników internetu świadomie rezygnuje z odwiedzania portali społecznościowych, które przecież były fundamentem, solą Web 2.0. Wojny informacyjne, żerowanie na najniższych instynktach i wszędobylskie, zaawansowane formy spieniężania zainteresowania to dziś codzienność, co stało się dla szerszej publiki zrozumiałe chyba głównie za sprawą afery Cambridge Analytica. Nie sposób także pominąć, że u zarania Web 2.0 każdy popularny serwis był zarządzany przez niezależną firmę. Dziś w zasadzie wszystkie najpopularniejsze usługi należą do trzech-czterech największych korporacji.
Web3
W takich okolicznościach rodzić ma się kolejna iteracja internetu, nazywana aktualnie Web3. Termin ten ukuł Gavin Wood, współtwórca jednej z rozsądniejszych kryptowalut, Ethereum. Wood uważa, że kolejna generacja WWW będzie w stanie zwrócić nam to, co obiecywano na początku ery Web 2.0, a zarazem wyeliminować centralizację i zależność najpopularniejszych usług od największych korporacji IT. Łatwo zatem zauważyć, że – jak to zwykle w dziejach bywa – Web3 powstaje w opozycji do wcześniejszej ery WWW, w sprzeciwie do niej.
Koncepcja brzmi dumnie, ale co w praktyce robi się, by dotrzeć do kolejnej ery WWW? Tu zaczynają się schody, gdyż Web3 jak na razie jest koncepcją mocno niedoprecyzowaną, wręcz płynną. Sam Gavin Wood i entuzjaści Web3 uważają, że kluczową rolę odegra tutaj mariaż WWW i technologii wykorzystywanych dotąd na potrzeby kryptowalut, na czele z blockchainem. Ważnym elementem Web3, czy też jego podstawą, ma być bowiem decentralizacja usług i aplikacji webowych, tak aby uniezależnić się od dostawców i tworzyć WWW w sposób prawdziwie społecznościowy.
Rzeczeni entuzjaści Web3 są jednak nad wyraz ostrożni w kwestii konkretów technicznych, co nie napawa optymizmem co do powodzenia całego przedsięwzięcia w najbliższym czasie. Z reguły ograniczają się oni do deklaracji, że w Web3 usługi i aplikacje nie będą do nikogo należeć, będą operować autonomicznie dzięki łańcuchom blokowym i smart kontraktom, tak aby wydrzeć władzę nad internetem z rąk big techu. Należy zatem dopowiedzieć za nich, jakie to narzędzia moglibyśmy wykorzystywać na drodze do osiągnięcia fazy Web3.
dApps i IPFS
Budowę Web3 będzie można zacząć w miarę popularyzacji nowego rodzaju aplikacji webowych, tzw. dApps. W odróżnieniu od teoretycznych rozważań w przypadku dApps mamy już do czynienia z konkretnymi, działającymi usługami. Nazwa wzięła się od decentralizowanych aplikacji i to właśnie decentralizacja stanowi tu nadrzędną wartość. Każda operacja, jaka dokonywana jest w aplikacji webowej, znajduje swoje kryptograficzne odzwierciedlenie na blockchainie. Nie ma tutaj mowy o jakiejkolwiek rozbudowie funkcjonalności w stosunku do Web 2.0 – dApps mają robić to samo, co dzisiejsze usługi, zapewniać użytkownikom te same możliwości, ale w inny sposób. Jego istotą jest autonomiczność aplikacji, ale też nienaruszalność integralności danych. Akcje zapisywane na łańcuchach bloków same przez siebie będą dostarczać kryptograficznych dowodów na swoją autentyczność.
[...]
Pełna treść artykułu jest dostępna w papierowym wydaniu pisma.
Transmisje online zapewnia: StreamOnline